Historie z życia modelki – do śmiechu i do płaczu. Modeling od kuchni

6612

W karierze każdej modelki, są momenty radosne i te bardziej smutne. Zdarzają nam się sytuacje zabawne i śmieszne, miłe i sympatyczne, ale również te przykre o których wolimy zapomnieć. W mojej kilkuletniej karierze, wielokrotnie płakałam ale tez wielokrotnie się śmiałam. Zwiedziłam fantastyczne miejsca, poznałam świetnych ludzi z którymi przyjaźnie się do dziś, jednak od czasu do czasu ten idylliczny wizerunek zakłócały mniejsze lub większe smutki.

Zaczęłam więc puchnąć zewnętrzne, ale również wewnętrznie. Miałam problem z oddychaniem i myślałam ze to już koniec, dopóki nie zostałam zaintubowana

Gdy po raz pierwszy wyjechałam do Paryża i poznałam Martina, bardzo dużo pracowałam. Niejednokrotnie po kilkanaście godzin dziennie. Osłabiony organizm młodej dziewczyny, którą wtedy byłam, szybko uległ infekcji. Gdy któregoś ranka dostałam ogromnej gorączki i bólu gardła, moja współlokatorka Tamaryn powiadomiła Agencje, która przysłała lekarza. Angina ropna, okazała się uciążliwa, ale przy odpowiedniej dawce antybiotyku, wszystko powinno było wrócić do normy w ciągu kilku dni. Zaczęłam więc przyjmować przepisany lek i już po kilku godzinach, pod moim mieszkaniem stała karetka… Okazało się, że antybiotyk jest na bazie penicyliny na która jestem bardzo uczulona. Zaczęłam więc puchnąć zewnętrzne, ale również wewnętrznie. Miałam problem z oddychaniem i myślałam ze to już koniec, dopóki nie zostałam zaintubowana. Szesnaście lat, pierwszy raz w podróży poza domem… Był to dla mnie straszny koszmar. Moje współlokatorki zaopiekowały się mną przez kilka kolejnych dni. Martin pojawił się w kilka godzin po przykrym incydencie, gdyż koleżanki nie mogły się z nim skontaktować. Dziś wspominam to wydarzenie z lekkim smutkiem, ale również rozbawieniem. Ponieważ opuchlizna nie zeszła natychmiast, trwało to kilka dni, a ja wyglądałam jak nadmuchany balon.

I pomimo, iż uwielbiam kuchnie koreańska, jak się później okazało, ona mnie nie polubiła

Inny taki niewesoły przypadek, przytrafił mi się w Seulu kilka lat później. Jak każda przebywająca za granica osoba, dostosowałam się do lokalnej kultury, obyczajów i żywności. I pomimo, iż uwielbiam kuchnie koreańska, jak się później okazało, ona mnie nie polubiła. Któregoś poranka, zamiast jechać na sesje zdjęciową pojechałam z moim bookerem na ostry dyżur. W nocy dostałam silnej gorączki i drgawek. Miałam nabrzmiały brzuch, tak bardzo ze wyglądało to jak bym była w początkowej ciąży. Po wykonaniu całej serii badań i prześwietleń okazało się, że jeszcze chwila a dostałabym wstrząsu septycznego (tak to się chyba poprawnie nazywa?!) Mój organizm po prostu przestał trawić tamtejsze jedzenie, które w większej części zalegało w moim żołądku i jelitach! Jak się później okazało, azjatycki ryż jest bardzo ciężko strawny, a ponieważ jest tez klejący, nie każdy organizm potrafi go prawidłowo asymilować. Oczywiście był to mało przyjemny incydent, znaleźć się w Koreańskim szpitalu na drugim końcu świata, sama jak palec. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i po 48 godzinach zostałam wypuszczona. Tak jak pisałam w poprzednim poście, każda modelka powinna mieć świetna odporność i mocne zdrowie, gdyż częste podróże, zmiany klimatyczne i czasowe, ale przede wszystkim długie, wielogodzinne dni pracy przed obiektywem są wbrew pozorom bardzo męczące…

Zdarzyły mi się również typowo “modelingowe” wpadki. Prawie zawsze spowodowane z mojej winy lub zwykłego pecha, choć przyznam szczerze, ze na jednym z moich pierwszych pokazów (ten miał miejsce w Łodzi) starsze “koleżanki” schowały moje buty, co było sporym utrudnieniem w wyjściu na wybieg. Jednak o większość nieszczęść postarałam się sama….

I wszystko byłoby super, gdyby nie ten nieszczęsny obcas, który złamał się już przy pierwszym podeście.

Gdy robiłam bardzo prestiżowy pokaz marki Lanvin w Tokio, byłam w wielkim stresie. Nie dość, że strój niewygodny to jeszcze buty nie do założenia. Choreograf pokazu wymyślił ze wybieg będzie w formie kwadratu, a w rogach będą stały cztery podium na które będziemy wchodzić, pozować fotografom, a następnie schodzić. I wszystko byłoby super, gdyby nie ten nieszczęsny obcas, który złamał się już przy pierwszym podeście. Oczywiście straciłam równowagę i prawie wylądowałam na ziemi, jednak cudem udało mi się uniknąć upadku. Miałam kilka sekund na zastanowienie co dalej, zdecydowałam się na natychmiastowe zdjęcie szpilek, i dokończenie mojego wyjścia boso… Po tylu latach, ten wypadek wydaje mi się zabawny, ale pamiętam ze wtedy byłam w ogromnym strachu…

Bardzo pechowy był dla mnie również pokaz do włosów firmy Wella, odbywający się w Monachium. Jak to zwykle bywa w tego typu show, przygotowania to w większości cięcie i farbowanie włosów na kilka dni przed pokazem. I tym razem odbyło się to w ten sposób, tak wiec gdy pojawiłam się na umówione spotkanie, byłam przygotowana na zmianie wizerunku. Jednak fryzjerka, która robiła mój kolor, źle dobrała proporcje farb. Rezultat był po prostu tragiczny, moje włosy były całkowicie żółte a ja sama wyglądałam jak Eminem albo jakieś przestraszone pisklę!!! Na szczęście błąd został naprawiony dwa dni później i ponownie wyglądałam jak człowiek.

“Show must go on”, zobowiązania są zobowiązaniami

Były jednak również momenty tragiczne, gdzie zrozumiałam znaczenie “show must go on” w dosłownym sensie tego zdania. Wieczorem przed pokazem Helmut Lang mającym miejsce chyba w Berlinie (pamięć czasami zawodzi) przeżyłam jeden z najgorszych momentów mojego życia. Był to początek Grudnia, i niedługo miałam jechać na Święta do domu. Moja mama próbowała dodzwonić się do mnie przez cały dzień, ja jednak byłam bardzo zajęta przymiarkami i próbami, wiec nie odbierałam telefonu. Gdy wieczorem nareszcie oddzwoniłam do mamy, przeżyłam największy do tej pory szok mojego życia. Dowiedziałam się, iż bardzo bliska mi osoba, która znam od dzieciństwa i która była dla mnie jak kuzyn, opuściła nas z własnej woli….. Wstrząs jakiego wtedy doznałam jest nie do opisania, a na samo wspomnienie, po tylu latach, łzy napływają mi do oczu… Przepłakałam cala noc… nie zmrużyłam oka, a na następny dzień pojawiłam się w Sali Kongresowej, gotowa do makijażu i czesania. Makijażystka z wielkim niezadowoleniem powiedziała, ze powinnam więcej spać , a mniej imprezować, bo jestem cala blada, opuchnięta i mam czerwone oczy…. Uśmiechnęłam się wtedy smutno i wytłumaczyłam sytuacje. Kilka godzin później byłam na wybiegu, a następnego dnia robiłam kilkudniowa sesje zdjęciową w Zurychu….. “Show must go on”, zobowiązania są zobowiązaniami. Żałobę nosze do tej pory w sercu…

Dostałyśmy ryżowy makaron typu spaghetti polany białym, okropnym tłuszczem kurczaka i jego dziobem na czubku

Wśród tych przykrych wydarzeń, dominują jednak te radosne i wesołe. Kiedy razem z Sandra i Anieli, wybrałyśmy się podczas weekendu na Lama Island. Wyspa ta znajduje się w pobliżu Hong Kongu, i można się tam dostać statkiem typu HK Ferry. Wyspa słynie z tego, ze jest w pewnym sensie rezerwatem naturalnym, ma bardzo mało zabudowy mieszkalnej, budynki maja po dwa lub trzy pietra, jednak większość stanowiła domy jednorodzinne. Nie ma na niej dróg, ani samochodów, za to są piękne małe plaże, i cudowne szlaki turystyczne. Gdy przypłynęłyśmy na wyspę, natychmiast wyruszyłyśmy w drogę, po kilku godzinach marszu zmęczone, zgłodniałe i spragnione, zorientowałyśmy się ze na szlaku oprócz pięknych widoków nie ma absolutnie nic!!! Gdy reszcie dotarłyśmy do portu, biegiem rzuciłyśmy się do lokalnej restauracji, jedynej chyba na wyspie. A tam czekała na nas niespodzianka, cale menu było po chińsku. Gdy zobaczyłyśmy wszystkie “specjały”, postanowiłyśmy zamówić coś normalnego. Z wielkim trudem udało nam się wytłumaczyć ze chcemy zamówić trzy porcje azjatyckiego makaronu z kurczakiem. Gdy wywołano nasz numerek, i odebrałam potrawy, myślałam ze zwymiotuje…. Dostałyśmy ryżowy makaron typu spaghetti polany białym, okropnym tłuszczem kurczaka i jego dziobem na czubku :)

Mała, koreańska dziewczynka podbiegła do mnie, po czym z całej siły pociągnęła mnie za włosy, a następnie uciekła z piskiem

Kilka miesięcy, które spędziłam w Seulu, Były po prostu bajeczne. Tak jak wcześniej opisywałam, prawdziwa odskocznia od przykrej rzeczywistości, która pozostawiłam za sobą w Paryżu. Moje współlokatorki Jo i Maja, również są blondynkami, tak wiec budziłyśmy w stolicy Korei, ogólna sensacje… Mieszkałyśmy w dzielnicy, która nie należała do turystycznych, i na ulicach nie było białych ludzi. Tak wiec większość mieszkańców naszej okolicy, zawsze bacznie się nam przyglądała. Któregoś dnia, będąc na zakupach w pobliskim sklepiku razem z Jo, schyliłam się przy regale, aby obejrzeć jeden z produktów. Mała, koreańska dziewczynka podbiegła do mnie, po czym z całej siły pociągnęła mnie za włosy, a następnie uciekła z piskiem. Jej mama widziała cala “akcje” i krzyczała coś na Mała, a następnie podeszła do mnie z przeprosinami. Wytłumaczyła mi, ze dziewczynka, nie mogła uwierzyć, ze te włosy są moje, bo ona takich ludzi widziała tylko w telewizji, i chciała sprawdzić czy jestem prawdziwa. Podeszłam wtedy do malej, wzięłam jej dłoń, i dotknęłam swojej twarzy, nosa, oczu, włosów….. Tylko w ten sposób, dziecko się przekona, ze mimo koloru skory i innych dzielących nas różnic, jesteśmy tacy sami….

Czasami brakuje mi podróży modelingowych, tych pięknych doświadczeń, smutnych i radosnych. Tych niezapomnianych chwil, cudownych miejsc, wspaniałych ludzi! Pozdrawiam wszystkie moje koleżanki modelki czytające moja “twórczość”, wiem ze dzięki takim wpisom w was również odżywają wspomnienia!!!



Powyższy tekst „Z życia modelki” jest jest przedrukiem wpisu z cyklu „Modeling od kuchni” z bloga Pauliny z dnia 23 maja 2013
zdjęcie czołówkowe: archiwum prywatne autorki artykułu / na zdjęciach: Paulina Wnuk-Crépy


[one_sixth]
[/one_sixth][five_sixth_last]

Autor tekstu: Paulina Wnuk-Crépy

Pisarka, autorka książki „Mój Paryż, moja miłość„ oraz autorka poczytnego bloga MamawParyżu z (którego kilka artykułów dotyczących modelingu znajdziecie w Promodels Magazine). Młoda, szalona kobieta, mieszkająca już od kilkunastu lat w Paryżu. Była modelka. Żona i matka dwóch córek. Paulina nie uważa, że życie się kończy po trzydziestce!
[/five_sixth_last]